RED BEAN'S DAY



Hej, hej! Wszystko u mnie w porządku, tydzień minął mi bardzo szybko, ale trochę złapał mnie kryzys, związany z niewyspaniem. W naszym mieszkaniu pojawiły się komary i niestety nie miały dla nas litości, całe nas pogryzły, a zlikwidowanie ich było niemal niemożliwe. Nasza irytacja osiągnęła tego stopnia, że wstałyśmy razem o czwartej rano i Julka gadała z przyjaciółką w potrzebie,

a ja zrobiłam sobie poranny wypad w piżamie do sklepu. Miałam ochotę na jogurt.
Tak wyglądały mniej więcej nasze pozostałe trzy noce, za nim nauczyłyśmy się włączać klimatyzacje! Zbawienie haahhaha
W sobotę rano napisała do mnie Eva, czy poszłabym z nią do Middtown na Red Bean's Day, czyli dzień popularnej tutaj czerwonej fasoli. Czerwoną fasolę Japończycy traktują jako świetny rodzaj nadzienia, za równo do onigiri - na słono, jak i do mochi - na słodko, tradycyjnie podawane do herbaty. Spotkałam się również z kanapką z masłem i pastą z czerwonej fasoli i muszę przyznać, że to było na prawdę coś. Jakbym miała zdefiniować smak to najlepiej chyba określić to jako coś pomiędzy dżemem, a nutellą. W każdym razie poszłyśmy tam z Evą na piechotę, co zajęło nam ok. 40 minut. Na miejscu czekały na nas Rosa, Maisie i jej koleżanka z Rosji Sara. Dostałyśmy darmowe lody z czerwonej fasoli ( zaskakująco dobre ) i zrobiłyśmy sobie zdjęcia na ściance z lodami, by dostać darmowe opakowania czerwonej fasoli. W momencie, gdy pięć modelek stanęło na tle czerwonej ścianki, cały tłum pomyślał, że jesteśmy znane. Nagle wszyscy zaczęli robić nam zdjęcia, dosłownie jak jakimś gwiazdom, co było mega zabawne, a co jeszcze zabawniejsze, podszedł do nas chyba - burmistrz dzielnicy i poprosił o zdjęcie z nami hahahhah. Jednym słowem - było śmiesznie. Później poszłyśmy na Omote-Sando do jednego z vintage shopów, które poleciła nam Sara i tam spędziłyśmy trochę czasu na grzebaniu w stertach ciuchów. Były takie marki jak Stussy, Champion, Nike, Adidas, Levis, Burbbery i pewnie wiele innych znanych, ale nie dałam rady przejrzeć całego sklepu. Ciuchy były na prawdę fajne i warte uwagi, znalazłam fajne białe Levisy i sukienkę, ale po tym jak wydałam ponad tydzień temu majątek w markecie na jedzenie, stwierdziłam, że muszę oszczędzać, a ten marketowy wypad dalej boli mój portfel. Co za pech.
Eva kupiła spodenki z wysokim stanem i kurtkę Levis'a, którą doradziłam jej wybrać. Później się rozdzieliłyśmy i poszłam do 100 Lawson na drobne zakupy spożywcze i wróciłam do domu. Tak minął mi dzień, a w domu przygotowałam sobie ryż z warzywami i obejrzałam kilka odcinków serialu. 
Podsumowując, to był fajny dzień i przykro mi, że dziewczyny wyjeżdżają w tym tygodniu. To był ostatni raz, kiedy widziałam się z Evą, którą bardzo polubiłam.